landmark

Palace Mountain

It is not so long before noon, and  the heat is really oppressive, when we arrive at Phetchaburi’s most well-known landmark, Phra Nakhon Kiri Historical Park, located on the three peaks of 95-meter high verdant hill covered with frangipani trees, and known as Khao Wang (Palace Mountain). Built under King Rama IV in the mid-19th century it contains the royal palace, museum,  temples, and chedis, all linked by cobblestone footpaths.  The buildings of the complex are constructed in a mixture of Thai, neoclassical Western and Chinese architectural styles. 

We get to the hill by the west  entrance taking a cable car that glides up and down to the summit. It is a nice, short ride, all the more pleasant that we can feel some light breeze on our faces in this midday heat. As we get out from the car some monkeys are already waiting, ready to steal any drinks or snacks tourist may carry. They do it very efficiently, too. We do not have any snacks with us, clever us, so they let us be. 

Pomału zbliża się południe i słońce praży niemiłosiernie, kiedy docieramy do najczęściej odwiedzanego miejsca w Phetchaburi, Parku Historycznego Phra Nakhon Kiri, położonego na trzech szczytach 95-metrowego wzgórza, znanego jako Khao Wang (Pałacowa Góra) i okrytego gajami pachnących drzew frangipani. Ten kompleks, zbudowany pod rządami króla Ramy IV w połowie XIX wieku, zawiera pałac królewski, muzeum, świątynie i chedi, wszystkie połączone ze sobą wybrukowanymi ścieżkami wijącymi się w góre i na dół pomiędzy szczytami wzgórza. Budynki kompleksu są zbudowane w stylach architektonicznych tajskim, neoklasycznym zachodnim i chińskim, chociaż widać także wpływy Sri Lanki.

Aby dostać się do parku używamy zachodniego wejścia, wsiadając do kolejki linowej, wjeżdżającej na szczyt wzgórza. Jest to krótka przejażdżka, tym bardziej przyjemna, że ​​możemy poczuć przez chwilę lekki wiaterek w tym południowym skwarze. Gdy wychodzimy z wagoniku, już czekają na nas małpy, gotowe ukraść drinki lub przekąski wszystkim, którzy naiwnie zabrali je ze sobą na górę. Są przy tym bardzo zwinne i dość agresywne. Nas nie zaczepiają bo na szczęście  wykazaliśmy się rozsądkiem (sic!), napiliśmy się przed wejściem do kolejki i nie zabraliśmy ze sobą niczego oprócz sprzętu fotograficznego.

Getting through the west entrance, we start from visiting the western peak, where the palace is located. Part of it is nowadays transformed into a museum furnished with royal belongings. We take our shoes off and visit the palace, then stop for a nice break and drink a lot of sweet soda (millions of calories from sugar, yes we know) under frangipani trees, between an extravaganza of colours from potted flowers. Not far from the palace there is also Ho Chatchawan Wiangchai - an observatory tower, as Rama IV was deeply interested in astronomy. We can see the central peak from here.

Jako, że weszliśmy od strony zachodniej, zaczynamy od zwiedzania zachodniego szczytu, na którym znajduje się pałac. Część pałacu jest obecnie przekształcona w muzeum pokazujące elementy królewskiego umeblowania. Zdejmujemy więc buty i zwiedzamy pałac, a potem zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku pod drzewami frangipani i wypijamy hektolitry słodkich napojów (oj, niezdrowo). Niedaleko pałacu znajduje się również wieża obserwacyjna Ho Chatchawan Wiangchai, ponieważ Rama IV był głęboko zainteresowany astronomią. Roztacza się stąd ładny widok na centralny szczyt wzgórza.

Rolling cobblestone paths lead from the palace through the forested hill to other  summits. We take one to get to the central peak, topped with the 40m-tall white spire of Phra That Chom Phet. We were able to get to the round chamber supporting the upper structure and cool ourselves a bit. 

Finally, we get to the eastern peak, where Kings Rama IV instructed his architects to build a royal temple, Wat Phra Kaew. It is composed of ordination hall, the chedi known as Phra Sutthasela, and a pyramidal structure in brick and stone. The small ordination hall has walls made from marble and a roof covered with green and yellow tiles. The roof decorations are studded with glass mosaic executed in the intricate workmanship. 

Every peak offers  great view on other peaks as well as Phetchamburi town. 

Brukowane ścieżki prowadzą z pałacu przez zalesione wzgórze do innych szczytów. Wybieramy jedną z nich i idziemy do centralnego szczytu zwieńczonego 40-metrową białą wieżą  Phra That Chom Phet. W okrągłej sali podtrzymującej górną konstrukcję panuje miły chłodek. Brukowane ścieżki prowadzą z pałacu przez zalesione wzgórze do innych szczytów. Wybieramy jedną z nich i idziemy do centralnego szczytu zwieńczonego 40-metrową białą wieżą  Phra That Chom Phet. W okrągłej sali podtrzymującej górną konstrukcję panuje miły chłodek.

Na koniec docieramy do wschodniego szczytu, gdzie król Rama IV polecił swoim architektom zbudować królewską świątynię Wat Phra Kaew. Składa się na nią sala święceń, chedi znana jako Phra Sutthasela i piramidalna struktura z cegły i kamienia. Mała sala święceń ma ściany z marmuru i dach pokryty zielonymi i żółtymi płytkami. Dach dekorują szklane mozaiki a okna i drzwi pokryte są misternymi płaskorzeźbami.

Każdy szczyt Khao wang oferuje wspaniały widok na dwa pozostale szczyty oraz samo miasto Phethhamburi.

We walk down back to the cable car passing a big group of monkeys, hiding in the foliage from the scorching sun. But I will make a separate entry about them. Then we take a ride down and go for some refreshments.

Schodzimy z powrotem do kolejki linowej, mijając dużą grupę małp, ukrywających się pod drzewami  przed palącym słońcem. Ale o nich będzie osobny wpis. Następnie zjeżdżamy w dół i idziemy na cos do picia i lody. 

Short video from our visit

Krótkie video z naszej wizyty

Rays of sun

Our trip today starts from visiting Khao Luang Cave at Phetchaburi, a rather dramatic cavern shrine with impressive stalactites. It is believed that the Buddhist sanctuary was built here during the early Ayudhya Period, from when a stupa with stucco decoration was found. It went the major restoration in the reign of King Rama IV, when a laterite staircase was built and many Buddha sculptures were added. Later on, the place was also visited by King Rama V. 

It is already around 40 degrees and quite muggy, when we climb the stairs leading to the cave entrance, so we welcome the relative chill of the cave with huge relief. The main chamber, with the big sitting Buddha and an abundance of smaller statues, is quite magically lighted as sunbeams filter in to the cave through the natural skylight and the rays light up a big circle on the ground. The second chamber, also full of statues, has another skylight and we can see a lot of monkeys jumping in and out the cave through the opening.

It is said that monkeys are a rather big hazard if you visit the Khao Luang Cave (less so inside, but much more on the way to the entrance) but we have no water and no food, and they stayed away from us. It is fun to watch them now, scurrying down or up the cave; agile, clever and very cheeky as they are. I am quite happy I took my big zoom lens with me. We pass a set of stone galleries and shrines and there is another staircase leading outside but no longer in use, so we slowly go back through the chambers, waving goodbye to all golden Buddhas. And then up in the scorching sun we are, and I am not sure how come it took us more than two hours to visit the cave. 

 

Nasza dzisiejsza wyprawa zaczyna się od wizyty w jaskini Khao Luang w Phetchaburi, dość dramatycznej  świątyni z naprawdę imponującymi stalaktytami. Uważa się, że buddyjskie sanktuarium zostało zbudowane w tym miejscu już we wczesnym okresie Ayudhya, z którego datuje się  znaleziona tutaj stupa ze stiukową dekoracją. Za panowania króla Ramy IV miała miejsce wielka renowacja jaskini, zbudowano też laterytowe schody i dodano wiele kolejnych wizerunków Buddy. Później miejsce to odwiedził również król Rama V, co jeszcze bardziej podniosło jego znaczenie.

Na zewnątrz temperatura jest już w okolicach 40 stopni i jest bardzo parno, więc (relatywny) chłód jaskini witamy z radością. Schody prowadza do głównej komnaty, z dużym posągiem siedzącego Buddy i mnóstwem jego mniejszych podobizn.  Promienie słoneczne wlewające się do jaskini przez dziurę w sklepieniu oświetlają ją w niemal magiczny sposób. Druga komnata, również pełna posągów, ma kolejny naturalny świetlik i widzimy wiele małp wbiegających i wybiegających ta droga ze świątyni.  

Często można przeczytać ostrzeżenia, że małpy są raczej dużym zagrożeniem w okolicach Khao Luang, zbierają się w duże gangi, bywają agresywne i kradną (mniej może w samej świątyni, a bardziej na drodze do wejścia), ale nie mamy  ze sobą wody ani jedzenia i pewnie dlatego po drodze trzymały się od nas na bezpieczny dystans, a teraz możemy spokojnie je oglądać - zwinne, szybkie i rozbrajająco bezczelne. Cieszę się, przytargałam ze sobą swój ciężki, wieki obiektyw, chociaż światło (a raczej jego brak) jest tutaj sporym wyzwaniem. Jak już się oderwałam od obserwacji małp, idziemy jeszcze bardziej w głąb  jaskini, mijając kamienne galerie i kapliczki, aż do kolejnych schodów prowadzących na zewnątrz. Te schody nie są obecnie użytkowane więc powoli wracamy do głównego wejścia machając na pożegnanie wszystkim złotym Buddom. A potem jesteśmy już znów w upalnym słońcu i nie wiem nawet, jak to się stało, że wizyta w jaskini zajęła nam ponad dwie godziny. 

And a short video from our visit.

I krótki filmik z naszej wizyty w jaskini.

La Granja

After breakfast we went to Esporles to visit la Granja, a rural estate changed into a museum that gives a good insight into Mallorcan history, if sprinkled with a dose of kitsch (not necessarily always a bad thing as it means you can taste the local wine and shovel a bunch of still hot doughnuts (“bunyols”) with a selection of jam into your mouth).

Since 1447 La Granja has been a private house owned by various noble families but most of what we could see today dates from the 17th century. The hacienda is set in a wooded and terraced valley and has a beautiful loggia on the first floor. The highlights of the visit for us were the drawing room with its own theatre, period-furnished rooms, the medical room with a dentist chair and the dungeon with a torture chamber (it is an add-on, it was not originally a part of the estate, but it is interesting nonetheless). Multiple workshops, cellars and kitchens contain wine press, almond and olive-oil mills, and displays of various everyday objects letting visitors learn about rural Mallorcan traditions. The biggest minus - the farm animals seemed to be kept in suboptimal conditions.

We spent a good part of the day here, had our al-fresco lunch (which was not really brilliant but it did not bother us as the surroundings were so nice), had a lazy stroll around the garden and then went on to see a beautiful village of Deia. 

 

Po śniadaniu ruszamy do Esporles, gdzie naszym celem jest La Granja, typowa posiadłość ziemska, zamieniona  dzisiaj w muzeum I dająca dobry wgląd w dawne życie majorkańskiej arystokracji. Co prawda lekcja historii jest tu okraszona sporą dawką turystycznego kiczu, ale to niekoniecznie zawsze jest złą rzeczą, zwłaszcza kiedy oznacza możliwość skosztowania lokalnego wina i pochłonięcia kilku gorących jeszcze lokalnych małych pączków z dżemem (zwanych tu jako „bunuelos”).

Od 1447 r. La Granja jest prywatnym domem należącym do różnych szlacheckich rodzin, ale większość tego, co dziś można oglądać pochodzi z XVII wieku. Hacjenda znajduje się w zalesionej dolinie i ma piękną loggię na pierwszym piętrze. Główną atrakcją wizyty był dla nas salon z własnym teatrem, rożne pokoje wyposażone w meble z epoki, sala medyczna z fotelem dentystycznym i loch z komorą tortur (loch nie był pierwotnie częścią nieruchomości, został dodany jako ciekawostka turystyczna, ale i tak robi wrażenie).  W wielu warsztatach, pomieszczeniach piwnicznych i kuchni znajdują się tłocznie wina, młyny do wyciskania oleju z migdałów i oliwy z oliwek, a także rozmaite przedmioty codziennego użytku, które pozwalają zwiedzającym poznać i lepiej zrozumieć tradycje wiejskie na Majorce. Największy minus - zwierzęta hodowlane utrzymywano w warunkach wg mnie niekoniecznie optymalnych.

Po zwiedzeniu domu i ogrodów zjedliśmy późny lunch na świeżym powietrzu - jedzenie mówiąc szczerze nie było znakomite (nie licząc wspomnianych wyżej pączków) ale nie bolało to jakoś za bardzo bo dobrze nam się siedziało na słoneczku po całym tym chodzeniu. Nasz cel na dzisiejsze późne popołudnie to słynna ze swojej urody wioska Deia. Czas więc się zbierać. 

 

And here is a video glimpse into La Granja, and us devouring donuts and wine.

A tutaj jeszcze krótki materiał video pokazujący hacjendę i nas obżerających się pączkami i winem

The desert takes it all...

The mornings in Namibia usually mean pastels, and it is not different today. Baby pink and baby blue shades are splashed generously on the sky as we travel to the Ghost Town. It is a bit cold (we are now used to high temperatures), windy and beautiful.

 

Poranki w Namibii to to czas, kiedy niebo wybarwia się pastelowymi kolorami  i dzisiaj nie jest inaczej. Jasny róż i intensywny błękit dominują podczas naszej podróży do opuszczonego miasta. Jest jeszcze trochę chłodno (przyzwyczailiśmy się już do wysokich temperatur panujących w ciągu dnia), wietrznie, ale pięknie.

Kolmanskop is spectacular.  No matter how many images of it you have seen before, it is so different when you actually can be here, wonder between hauntingly beautiful buildings half swallowed by the desert. One day, I can imagine, it will be only sand here. The remaining of the once lively settlement, a principal town of Namibia’s diamond mining industry -  it is today slowly but surely reclaimed by the relentless desert. Some buildings were restored, but majority are left exactly as they were deserted.

 

Kolmanskop jest niesamowitym miejscem. Bez względu na to, ile jego zdjęć widziałoby się wcześniej, rzeczywistość i tak jest bardziej. Nie pytajcie bardziej co, bardziej wszystko. Przechadzając się po wpół połkniętych przez pustynię domach wyobrażam sobie, ze pewnego dnia będzie tu już tylko piasek… Kiedyś pławiące się w luksusach główne miasto przemysłu wydobywczego diamentów w Namibii, Kolmanskop, jest dziś powoli ale skutecznie zabierany przez siły natury. Niektóre budynki zostały odrestaurowane dla celów turystycznych, ale większość pozostała dokładnie tak, jak były opuszczone.

It all started in 1908, when a German worker involved in building a railway track stumbled upon a diamond. Soon it was discovered there was a rich bed of diamonds in this area, and so a new era started for Kolmanskop, that by 1912 became a rich mining town (home to 1300 settlements) run by the German authorities. The mines here were very lucrative and it was reflected in the town’s appearance. A hospital, pub, school, casino, ballroom and even the first tramline in Africa -  all could be found here. But after second world war as the deposits of diamonds started to slowly deplete, much richer sources were found in Orange River, south of Kolmanskop. Around 1954 the town was abandoned and the desert started to reclaim what once belonged to her.

Wszystko zaczęło się w 1908 roku, kiedy niemiecki urzędnik nadzorujący budowe torów kolejowych natknął się na diament (a w zasadzie to jego pracownik się natknął, ale docelowo na to samo wyszło). Wkrótce odkryto, że na tym obszarze znajduje się bogate złoże diamentów i tak rozpoczęła się nowa era dla Kolmanskop, który w 1912 roku stał się bogatym miastem wydobywczym (mieszczącym 1300 domów) zarządzanym przez władze niemieckie. Tutejsze kopalnie były bardzo dochodowe, co znalazło odzwierciedlenie w wyglądzie miasta. Szpital, pub, szkoła, kasyno, sala balowa, a nawet pierwsza linia tramwajowa w Afryce - wszystko można było tutaj znaleźć. Ale po drugiej wojnie światowej, gdy złoża diamentów zaczęły się powoli wyczerpywać, znacznie bogatsze źródła znaleziono w okolicy rzeki Orange, na południe od Kolmanskop. Około 1954 roku miasto zostało opuszczone, a pustynia zaczęła odzyskiwać to, co kiedyś należało do niej.

We arrive very early and have the place practically to ourselves. There is one small group of photographers and we quickly go in the different directions, to not disturb each other. The place is big, so it is easy to disappear, exploring house after house, the relicts of its glorious past.

 

Jako, ze przyjechaliśmy bardzo wcześnie, mamy zakopane miasto praktycznie tylko dla siebie. Jest jeszcze jedna mała grupka fotografów, ale szybko udajemy się w różne strony, żeby sobie nie przeszkadzać. Obszar jest duży, więc łatwo jest zniknąć sobie z oczu, odkrywając dom po domu, pozostałości wspaniałej przeszłości Kolmanskop.

It soon becomes hot outside, but is it is pleasantly cool inside the thick walls of the remaining  structures. We spend long hours here, absorbing the eerie atmosphere and letting ourselves to get lost in the maze of rooms deep sinking in the sand. Then we enjoy a nice lunch and a cup of tea.

 

Na zewnątrz szybko robi się gorąco, ale wewnątrz raczej grubych ścian pozostałych konstrukcji jest przyjemnie chłodno. Spędzamy tu długie godziny, chłonąc niesamowitą atmosferę i pozwalając sobie na zagubienie się w labiryncie pokoi tonących w piasku. Następnie cieszymy się miłym lunchem i filiżanką herbaty.

Finally, we visit the museum, before we go back to the Garub area, looking for the desert adapted horses.

 

Na koniec odwiedzamy jeszcze tutejsze muzeum, zanim wrócimy w okolice Garub w poszukiwaniu koni przystosowanych do życia na pustyni.

A short video from our visit to Kolmanskop

Krótkie wideo z naszej wizyty w Kolmanskop