landscape

Old Harry's Rock

The forecast was really good for this Sunday, so we jumped in the car and took a ferry from Sanbanks, to end up in Studlands. We parked the car close to the Bankes Arms Pub and … if you are already near a pub, why not to quench the thirst?

Prognoza pogody na tę niedzielę była naprawdę dobra, więc wskoczyliśmy do samochodu i przeprawiliśmy się promem z Sanbanks, aby docelowo zatrzymać się w Studlands. Zaparkowaliśmy samochód blisko pubu Bankes Arms i zdecydowaliśmy, ze  skoro już jesteśmy w pobliżu pubu, to trzeba najpierw ugasić pragnienie ;)

From here we took a walk to the famous Old Harry’s Rock. The walk is rather easy, the grasslands around were lushly green and dotted with an abundance of wildflowers, the view on the sea was splendid (even if the sea itself seemed to be extremely busy with all sorts of vessels). 

Z pubu rozpoczęliśmy spacer do Old Harry’s Rock. Trasa jest bardzo łatwa, o tej porze roku łąki wokół soczyście zielone i usiane mnóstwem polnych kwiatów, a widok na morze jest rewelacyjny (nawet jeśli samo morze jest akurat zatłoczone wszelkiego rodzaju łódkami jak centrum handlowe w sezonie wyprzedaży).

Old Harry’s Rocks  is a very iconic place and the postcard-perfect view is familiar to many people in the world; white and steep, impressive limestone stacks sticking out from the emerald sea. It is located at Handfast Point, on the Isle of Purbeck in Dorset, in the eastern part of the Jurassic Coast, a UNESCO World Heritage Site. 

 Old Harry’s Rocks to dość ikoniczne miejsce i mało kto nie widział nigdy tego widoku: białe, strome, imponujące kolumny wapienia wystające ze szmaragdowego morza... Znajdujemy się w Handfast Point, na wyspie znanej jako Isle of Purbeck w Dorset, we wschodniej części Wybrzeża Jurajskiego, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

„The chalk formations are popularly known as Old Harry Rocks, but the name actually refers to the single stack of chalk standing furthest out to sea. Until 1896 there was another stack known as Old Harry’s Wife, but erosion caused her to tumble into the sea, leaving just a stump” (quoted from visit-dorset.com). 

According to the legend, the name comes from one of Poole’s pirates, Harry Paye, who was often hiding his ship full of illegal goods behind the rocks waiting for the merchants to do business with. But some believe that the name comes from the devil who slept on the rocks here -  Old Harry is in fact an informal name for the devil. Btw, the top of the nearby cliff is known as Old Nick’s Ground which is another name for the devil.

 

Tutejsze „formacje kredowych skał są powszechnie znane jako Old Harry Rocks (skały starego Harry’ego), ale nazwa faktycznie odnosi się do pojedynczej kolumny stojącejnajdalej w morzu. Do 1896 roku stała tu także inna kredowa kolumna, znana jako Old Harry's Wife (żona starego Harry’ego), ale erozja spowodowała, że ​​spadła do morza, pozostawiając po sobie jedynie kikut” (źródło: visit-dorset.com)

Według miejscowej legendy nazwa pochodzi od jednego z lokalnych piratów, Harry'ego Paye, który często ukrywał swój statek pełen nielegalnych towarów za tutejszymi skałami. Inni uważają, że nazwa pochodzi od diabła, który  miał spać tutaj na skałach - stary Harry to w końcu nieformalne imię diabła w UK. Przy okazji, szczyt pobliskiego klifu jest znany jako ziemia starego Nicka, a to także inna nazwa diabła.

With a circular walk we get back to the pub to order al fresco lunch before heading home. We will come back here for a proper sunrise or sunset images. 

 
Inną ścieżką wracamy do pubu, aby przed powrotem do domu zamówić lunch na świeżym powietrzu. Wrócimy tu jeszcze kiedyś na pewno porobić zdjęcia podczas wschodu lub zachodu słońca.

Lunch in busy Bangkok

It is the highest time for lunch, and we know where we want to go for it. We pass a few canals, face a challenge of crossing some bustling streets, and walk into many small alleys and even slams, to arrive at the Krua Apsorn. It would be easy to omit this place, it is very unpretentious, with a rather modest interior, but they serve spicy, delicious authentic Thai food. Actually, so spicy that Marcin struggles to finish his yellow curry with lotus shoots and prawns. My chicken green curry also puts my mouth on fire, but  I can handle it :). We follow our meals with a lot of soft drinks to rehydrate ourselves. Now, restored and rested (if very full), we can walk towards Golden Mount, the next itinerary point we chose for today. And so off we are to traverse again some very busy streets and some narrow back alleys – the contrasts of contemporary Bangkok clearly laid off in front of us today. 

 

Jest już najwyższy czas na lunch i wiemy, dokąd chcemy się na niego udać. Mijamy zatem kilka kanałów, kilka bardzo ruchliwych ulic, gdzie przejście na druga stronę bywa sporym wyzwaniem i dla kontrastu kilka małych, slumsowych uliczek, aby dotrzeć do Krua Apsorn. Łatwo byłoby pominąć to miejsce, jest bardzo bezpretensjonalne, o skromnym wnętrzu (na myśl przywodzi komunistyczny bar mleczny), ale serwują tu ostre, pyszne, autentyczne tajskie jedzenie. Tak ostre, że Marcin z trudem kończy (a w zasadzie nawet nie kończy) swoje żółte curry z pędami lotosu i krewetkami. Moje zielone curry z kurczakiem też wypala mi buzię, ale ja dzielnie daje mu radę :). Pochłaniamy też idiotyczną ilość napojów, aby się trochę nawodnić. Najedzeni i napojeni (żeby nie powiedzieć ożłopani) możemy ruszyć w kierunku Golden Mount, kolejnego miejsca, które zaplanowaliśmy dzisiaj zobaczyć. Trasa wiedzie nas przez kilka dużych, ruchliwych ulic i kilka bocznych wąskich alejek – kontrasty współczesnego Bangkoku jasno widoczne dla nas dzisiejszego dnia. 

 

Can you spot on the video all the places, where we took images?

Umiecie znależć na filmiku wszystkie miejsca, gdzie zrobilismy zdjecia z tego wpisu?

Khao Daeng Canal

Our next stop today is Khao Daeng canal, fringed with mangroves and to see it better we hire a boat (with a driver) for a pleasant one-hour long cruise. Trying to take images with my 600 mm zoom when the boat is on the go is not so easy, but look at the flying heron!! It is a little egret to be precise, easy to recognise by its black bill and yellow feet. We also see a few black-winged stilts and Chinese egrets, and it is a very pleasant trip indeed. 

Naszym następnym przystankiem jest kanał Khao Daeng, otoczony lasem namorzynowym i aby go lepiej zobaczyć, wynajmujemy łódź (z „motorniczym”) na przyjemny, godzinny rejs. Próby zrobienia w miarę ostrego zdjęcia za pomocą mojego 600-milimetrowego obiektywu, podczas gdy łódź dość szybko jednak się porusza, są co nieco karkołomne, ale bardzo proszę, oto czapla nadobna w locie!! Łatwo ją rozpoznać po czarnym dziobie i żółtych stopach. Widzimy także szczudlaki zwyczajne i chińskie czaple żółtodziobe i jest to naprawdę bardzo przyjemna podróż.

Tham Phraya Nakhon

Today’s destination is Khao Sam Roi Yot National Park.  We start from Tam Phraya Nakhon, a cave-shrine, famous because of its royal pavilion, built here in 1890 in honour of Rama V. The cave (or actually system of caves), filled with stalactites and stalagmites, has partially collapsed roofs and so we want to get there by the late morning (around 10.30 am) to be able to see the sunlight beaming down on the pavilion. But to get to the cave we have to hop out of the car at Bang Bang Pu fishing village and get the boat to Hat Laem Sala.

Naszym dzisiejszym celem podroży jest Park Narodowy Khao Sam Roi Yot. Zaczynamy od Tam Phraya Nakhon, jaskini słynącej z królewskiego pawilonu, zbudowanego tutaj w 1890 r.  na cześć Ramy V. Jaskinia ta (lub właściwie system jaskiń), wypełniona stalaktytami i stalagmitami, ma częściowo zawalone sklepienia i dlatego zależy nam, aby dotrzeć na miejsce późnym rankiem (koło 10:30), aby móc zobaczyć snopy światła wlewające się prosto na pawilon. Ale aby dostać się do jaskini, musimy najpierw wyskoczyć z samochodu w wiosce rybackiej Bang Bang Pu i załapać się na łódź do Hat Laem Sala.

From here the trail leads about 500 metres up to the cave entrance. It is steep in places and yet it wouldn’t be too much of a strain in any other weather conditions. But it is 40 degrees if not more and we are literally melting. And yet, before we start to feel even slightly miserable, we meet langurs! Yes, yes, we can see them, and they are much closer than I expected, as I had read they tend to be very shy and cautious. I will say more about langurs later on.

Stąd szlak o długości  około 500 metrów prowadzi z plaży do samej jaskini. W niektórych momentach ścieżka jest dość stroma, ale w normalnych warunkach pogodowych nie byłaby żadnym wyzwaniem. Tyle, że nie jesteśmy w normalnych warunkach pogodowych, jest już 40 stopni (jeśli nie więcej), z nieba leje się żar i za chwilę się rozpuścimy. A jednak zanim zdążymy nawet pomyśleć o narzekaniu pojawiają się langury! Tak, tak, możemy je zobaczyć i są o wiele bliżej niż się spodziewałem po tym, jak naczytałam się, że są bardzo nieśmiałe i ostrożne. O langurach będzie więcej później.

So yes, we are soaking (gross, I know), we are panting, but we are in crazily good moods when we get to the caves. It is very Indiana Jones-like here – parts of the caves where roof does not exist anymore are wreathed in lianas and covered by trees and leaves, the green impossibly bright and saturated in the sunlight streaming from above.

Mokrzuteńcy (a fujka) i zasapani, docieramy do jaskiń w rewalacyjnie dobrych nastrojach.  Widoki przywodzą tu na myśl sceny z filmu Indiana Jones – w miejscach, gdzie zawaliło się sklepienie skały porastają liany, wysokie drzewa i wielkie liście, a zieleń jest nierealnie aż nasycona i soczysta w blasku wlewającego się z góry słońca.

Then there is darkness as we enter the part of cave covered with roof, and few steps later ahead of us we can see the pavilion - small golden structure with blue roof, illuminated by the light filtering in through another cave opening. In this light it appears to be both simple and yet intricate, its curtains seemingly glowing. We spend some time here, taking pictures and wondering around, seeping the views in, before we start our track down to the beach.

 Potem przez chwilę jest ciemność, gdy wchodzimy do części jaskini pokrytej dachem, a kilka kroków później widzimy już przed sobą pawilon - niewielką złotą strukturę z niebieskim dachem, skąpana w blasku światła wsączającego się przez kolejny otwór w sklepieniu jaskini. W tym świetle pawilon wydaje się być  lekki, filigranowy, wyrzeźbiony jak delikatna koronka. Spędzamy tu trochę czasu, robiąc zdjęcia, łażąc po jaskini i chłonąc widoki, zanim zaczniemy naszą trasę z powrotem na plażę.

By the time we arrive on the beach the sun is very high on the sky and we are parched and so very thirsty. In the local bar we order cold coke and freshly squeezed lemon juice  with crushed ice. Then another lemon juice, and another. We demolish a lot of glasses before we are ready to jump on the boat again and come back to our car. Through the mud. 

  Zanim tam dotrzemy słońce jest już w zenicie, a my jesteśmy wysuszeni na wiór. W barze zamawiamy zimną colę i świeżo wyciśnięty sok z cytryny z kruszonym lodem. Potem kolejny sok z cytryny, i kolejny. Wlewamy w siebie parę litrów cytryny (smakuje bosko) zanim jesteśmy gotowi ponownie wskoczyć na łódź i wrócić do czekającego na nas samochodu. Przez błoto!

Short movie from the trip

Krótki film z naszej wyprawy

We overslept, kind of...

The morning is glorious again and we run to the beach basking in purples and pinks, where we splash warm (and I mean warm!) water and wait for the sun to rise. And then it seems too early for breakfast so we go back to sleep for an hour but we sleep longer... So I end up going for breakfast with wet hair and very unevenly smeared foundation (I had 30 second to do it). Who cares :). Breakfast is as always delicious, and we both go for morning soup - unthinkable at home, seems to be the most natural choice here. Plus how I love Aleenta’s fresh juices (there are four types: guava, pineapple, apple, and orange). I drink too many of them, I know. But try to stop me… Before we notice it is time to go, the car with our driver is already waiting for us - exciting day ahead as I hope to meet some langurs face to face for the first time ever. Let’s hope they are not too shy…

 Poranek znów jest przepiękny i zaraz po otwarciu oczu biegniemy na plażę skąpaną w purpurach i różach, gdzie czekamy na wschód słońca – stopy zamoczone w ciepłej (ciepłej!) wodzie, twarze wystawione do słonej bryzy. A potem wydaje się, że jest za wcześnie na śniadanie, więc kładziemy się jeszcze na godzinkę, ale śpimy dłużej... Kończę więc na śniadaniu z mokrymi włosami i bardzo nierówno roztartym podkładem (miałam 30 sekund na zrobienie makijażu). I kogo to obchodzi? Na szcęscie nikogo :). Śniadanie jest jak zawsze pyszne i tym razem oboje wybieramy na główne danie zupę - nie do pomyślenia w domu, tutaj wydaje się to najbardziej naturalnym wyborem. Uwielbiam też świeże soki Aleenty (są cztery rodzaje: guawa, ananas, jabłko i pomarańcza). Wlewam ich w siebie dużo za duo, ale szczęśliwi kalorii nie liczą. Raz, dwa, trzy i już czas na nas, samochód i kierowca czekają przed bramą - ekscytujący dzień przed nami ponieważ mam nadzieję spotkać się pierwszy raz twarzą w twarz z langurami. Miejmy nadzieję, że uda nam się je wypatrzeć…