Food

New Chapter

 Dinner tonight is at the (relatively nearby) New Chapter. We are quite tired, but the food is delicious and the drinks are refreshing. Marcin even gets the drink smoked in the fresh rosemary, they bring it covered with a big glass dome full of smoke. Fun, fun.

 

Dzisiejsza kolacja ma miejsce w (położonym stosunkowo blisko od naszego hotelu) New Chapter. Jesteśmy dość zmęczeni, ale jedzenie jest pyszne, a napoje orzeźwiające. Marcin dostaje nawet drinka wędzonego w dymie z rozmarynu, przynoszą go przykrytego dużą szklaną kopułą pełną dymu. Wow.

Locanda De Gusti

Our first dinner in Edinburgh is in Locanda De Gusti, small Italian restaurant serving simple, traditional food. If you happen to follow my blog for a while, you know we pick our hotels and our dinners quite carefully. We are not always after luxury, spoiled as we are, but we are always looking for something with a character.  Locanda does not disappoint. It is a popular place and it is packed when we arrive - we are really testing the efficacy of our COVID vaccines here. We are sited at the back, in the more rustically decorated pat of the restaurant, which is actually to my liking. We order burrata with fig jam as a starter and a platter of grilled fish to share as our main. But before it arrives they also bring a pre-starter, ciabatta with grilled vegetables and oil olive. The food is fresh and delicious, and portions are truly generous. It is not often that we struggle to finish our food, but here we actually do. Still I have a separate stomach for ice-cream and tea… We leave the place as one of the last clients and full to the brim… Good bight Edinburgh.

 

Na naszą pierwszą obiadokolację w Edynburgu wybraliśmy Locandę De Gusti, niewielką włoską restaurację serwującą proste, tradycyjne potrawy. Ktokolwiek czytał mój blog przez jakiś czas na pewno zauważył, że nasze hotele i restauracje na obiady wybieramy dość starannie. Nie zawsze zależy nam na luksusie, chociaż jesteśmy rozpuszczeni jak dziadowskie bicze, ale zawsze szukamy czegoś z charakterem. Locanda nas pod tym względem nie zawiodła. Jest to dość popularne miejsce (zawsze dobry znak, jak chodzi o jedzenie) i kiedy przychodzimy jest absolutnie pełne ludzi - naprawdę testujemy tutaj skuteczność naszych szczepionek przeciw COVID. Nasz stolik znajduje się z tyłu, w bardziej rustykalnie udekorowanej części restauracji, co nam się akurat podoba. Zamawiamy burratę z konfiturą figową jako przystawkę i półmisek grillowanych ryb, jako naszą główną potrawę. Ale zanim jedzonko nadejdzie, przynoszą też czekadełko - ciabattę z grillowanymi warzywami i oliwą z oliwek. Jedzenie jest świeże i smaczne, a porcje są ogromne. Rzadko zdarza nam się zostawiać coś na talerzu, bo jesteśmy pasibrzuchy, ale tu mamy spory kłopot, żeby wszystko pochłonąć, naprawdę nie żałowali. A mimo wszystko zamawiam deser -  mam chyba osobny żołądek na lody i herbatę… Wychodzimy, a raczej wytaczamy się, jako jedni z ostatnich klientów i pełni aż po brzegi. Dobrej nocy Edynburgu….

Lunch in busy Bangkok

It is the highest time for lunch, and we know where we want to go for it. We pass a few canals, face a challenge of crossing some bustling streets, and walk into many small alleys and even slams, to arrive at the Krua Apsorn. It would be easy to omit this place, it is very unpretentious, with a rather modest interior, but they serve spicy, delicious authentic Thai food. Actually, so spicy that Marcin struggles to finish his yellow curry with lotus shoots and prawns. My chicken green curry also puts my mouth on fire, but  I can handle it :). We follow our meals with a lot of soft drinks to rehydrate ourselves. Now, restored and rested (if very full), we can walk towards Golden Mount, the next itinerary point we chose for today. And so off we are to traverse again some very busy streets and some narrow back alleys – the contrasts of contemporary Bangkok clearly laid off in front of us today. 

 

Jest już najwyższy czas na lunch i wiemy, dokąd chcemy się na niego udać. Mijamy zatem kilka kanałów, kilka bardzo ruchliwych ulic, gdzie przejście na druga stronę bywa sporym wyzwaniem i dla kontrastu kilka małych, slumsowych uliczek, aby dotrzeć do Krua Apsorn. Łatwo byłoby pominąć to miejsce, jest bardzo bezpretensjonalne, o skromnym wnętrzu (na myśl przywodzi komunistyczny bar mleczny), ale serwują tu ostre, pyszne, autentyczne tajskie jedzenie. Tak ostre, że Marcin z trudem kończy (a w zasadzie nawet nie kończy) swoje żółte curry z pędami lotosu i krewetkami. Moje zielone curry z kurczakiem też wypala mi buzię, ale ja dzielnie daje mu radę :). Pochłaniamy też idiotyczną ilość napojów, aby się trochę nawodnić. Najedzeni i napojeni (żeby nie powiedzieć ożłopani) możemy ruszyć w kierunku Golden Mount, kolejnego miejsca, które zaplanowaliśmy dzisiaj zobaczyć. Trasa wiedzie nas przez kilka dużych, ruchliwych ulic i kilka bocznych wąskich alejek – kontrasty współczesnego Bangkoku jasno widoczne dla nas dzisiejszego dnia. 

 

Can you spot on the video all the places, where we took images?

Umiecie znależć na filmiku wszystkie miejsca, gdzie zrobilismy zdjecia z tego wpisu?

Eat your breakfast, catch the boat...

Today we start to explore Bangkok properly. But a good breakfast first. Marriot does not disappoint, food is delicious and the choice is not too shabby either. 

Dzisiaj ruszamy na porządne zwiedzanie Bangkoku. Ale, rzecz jasna, najpierw śniadanie. Marriot naszych śniadaniowych oczekiwań nie zawiódł. Wybór jest wielki a wszystko jest pyszne. 

And then there is time to go and catch the boat and make our way to the Grand Palace. 

A potem już tylko czas, żeby złapać łódkę, która nas zabierze do Wielkiego Pałacu…

Yao Bar

It is just before sunset, so it is a perfect time to go up to the 32nd floor of our hotel, to the Yao rooftop bar. It is such a pleasant, lazy evening.  We watch Bangkok goes by from up high, sipping the signature drinks. The bar is quite beautiful, modern chic hip style but with a strong Chinese influence. The world around is basking in amber-hued light of setting sun, the silver ribbon of river glistens beautifully far down below.  Drink-wise, Marcin goes for “Chinese Mule”, served in a nice cupper mug. Inside there is a dash of Absolut Vodka, passion fruit juice, and ginger ale with a liberal splash of honey and chili pepper. It is quite potent and rather delicious. It is also worth repeating and so repeated it is. I go for “Lights Up On China Town”, which is served in a light bulb-shaped glass and combines aromas of vanilla vodka and lime with a light scent of melon, followed by a lovely aftertaste of pandan. Right choices, yes?

 

Jest tuż przed zachodem słońca, więc idealny czas, aby wejść na 32 piętro naszego hotelu, gdzie znajduje się Yao bar. Tu sobie spędzimy bardzo przyjemny, leniwy wieczór, obserwując Bangkok z lotu ptaka i  sącząc drinki, z których Yao słynie . Bar jest bardzo ładny, w stylu nowoczesnego hip chic, z wyraźnymi chińskimi akcentami. Bangkok tapla się w bursztynowym świetle zachodzącego słońca, srebrna wstęga rzeki lśni pięknie w dole, jest wciąż bardzo ciepło. Marcin popija „Chińskie mule” z kubeczka z „brązu”. Ten drink to  wódka Absolut, sok z marakui i piwo imbirowe z liberalnym dodatkiem miodu i papryczki chili. Jest dość mocny i smakuje znakomicie. Warto zdecydowanie wypić więcej niż jeden, co tez mój mąż z radością czyni.  Ja wybieram „Światła nad China Town”, podany w szklance w kształcie żarówki i łączący aromat waniliowej wódki i limonki z lekkim aromatem melona, a następnie słodkim posmakiem pandan.