SPA

Le Bains de Marraketch

Staying in Marrakech one should not miss an opportunity to indulge in a traditional hammam experience. Our choice is Les Bains de Marrakech. On our way here we stopped at the House of Photography and it took a bit longer than we planned. Thus, to not be late, we nearly run through the open square in 40 degrees and scorching sun. I feel like a hard-boiled egg when we finally enter the Hamman. The sudden temperature change is a welcome relief as we step into the cool, crispy atmosphere of the SPA.

I had booked a 4-hour signature ritual treatment for myself, and a bit different packet for Marcin (he falls asleep and snores during the typical massage so there is no point in sending him there). The first part however we share, and it includes Beldi soap scrub using Kessa’s glove. And when I say scrub I mean SCRUB. The experience is so intense I wonder if I will have long-lasting signs of abrasion (I will not). The scrub is not unpleasant, but it is certainly vigorous, leaving no inch of skin untouched - they do not play any subtle games, they scrub you everywhere (with very, very small exceptions) and rinse you with buckets of water. Somewhat surprisingly, my skin looks and feels rejuvenated soon after the treatment.

While I indulge in my aromatic bath and massage, Marcin relaxes in a serene courtyard surrounded by a large pool. Afterwards, we enjoy a facial treatment and I have argan oil massaged into my hair.

After four hours of pampering, we emerge refreshed and rejuvenated, with radiant complexions and silky skin. On our way to dinner, we stop by the vibrant Jemaa el-Fna square to take in the sights and sounds of the bustling market.

 

Będąc w Marakeszu, nie można przegapić okazji, aby skorzystać z tradycyjnego hammanu. Nasz wybór pada na Les Bains de Marrakech. Po drodze zatrzymaliśmy się jednak w Domu Fotografii i trwało to trochę dłużej niż planowaliśmy. Żeby się nie spóźnić, gnamy więc kurc galopkiem przez otwarty plac przy 40 stopniach gorąca i palącym słońcu. To jest totalna patelnia i kiedy w końcu wchodzimy do hammanu, czuję się jak jajko ugotowane na twardo. Nagła zmiana temperatury, kiedy wkraczamy do chłodnego SPA jest po prostu cudowna.

Zarezerwowałam dla siebie 4-godzinny rytuał, z którego słynie ten hamam, a dla Marcina trochę inny pakiet (on podczas typowego masażu notorycznie zasypia i chrapie, więc nie ma sensu nawet go tam wysyłać). Na pierwszą część idziemy wspólnie i jest to peeling mydłem Beldi przy użyciu rękawicy Kessa. I kiedy mówię peeling, mam na myśli PEELING. Szorowanie jest tak intensywne, że zastanawiam się, czy będę mieć w konsekwencji otarty naskórek (nie będę!). Peeling nie jest nieprzyjemny, ale BARDZO energiczny i nie pozostawia nietkniętego nawet centymetra skóry – nie bawią się z nami w żadne subtelne gierki, szorują wszędzie (z bardzo, bardzo małymi wyjątkami) i spłukują nas chlustając wiadrami wody. Co zaskakujące, moja skóra wygląda i czuje się odmłodzona niemal natychmiast po zabiegu.

Podczas gdy ja następnie oddaję się aromatycznej kąpieli i masażowi, Marcin relaksuje się na spokojnym dziedzińcu, gdzie może korzystać z dużego basenu. Następnie oboje poddajemy się zabiegowi na twarz, a mi dodatowo wmasowują we włosy olejek arganowy. Po czterech godzinach odprężenia i zabiegow wychodzimy wypoczęci i odmłodzeni, z promienną cerą i jedwabistą skórą. W drodze na kolację zatrzymujemy się przy tętniącym życiem placu Dżemaa el-Fna, aby podziwiać widoki i dźwięki tętniącego życiem placu.

Recharge

We got the room and there is time for a shower and a nice drink before I have to head for my SPA appointment. I have pre-booked a 120 minutes treatment called Recharge. I definitely need to recharge. It all starts with quick foot treatment, followed by organic body polish, after which I jump to a very hot aromatic herbal bath. It smells lovely and I feel tiredness seeping away through my pores. I take a few pictures too, so you will have to forgive me slightly indecent and majorly boring gallery of my-legs-in-herbal-bath pictures. I liked how the lens make them falsly appear satisfyingly long ;p. Then there is a Sense of Ayurah massage of my whole body and head and, indeed, I do emerge recharged in the waiting room to be offered some fantastic herbal tea which I sip together with my husband, who arrived about an hour ago for his massage. And fell asleep half way through. A note to myself: do not book him relaxing treatments, he  will sleep them away. Book him something where they try to pull his legs apart from his buttocks, this kind of massage may keep him awake at least. 

We go back to our chalet, sit on the terrace, listen to the sea and observe the sky becoming darker and darker… But it is not evil darkness at all.

 

Otrzymaliśmy klucze do pokoju i mamy akurat czas na prysznic i jednego drinka, zanim muszę ruszyć do SPA. Z wyprzedzeniem zabukowałam sobie na dzisiaj 120-minutowy zabieg zwany „doładowanie” i dokładnie doładowania mi dzisiaj potrzeba. Wizyta w SPA zaczyna się od krótkiego zabiegu na stopy, po którym następuje organiczny peeling całego ciała, a następnie ląduję w balii, w gorącej aromatycznej ziołowej kąpieli. Zapach jest rześki a jednocześnie uspokajający i czuję, jak zmęczenie ewakuuje się w panice z mojego ciała. Pa, pa! Robię też kilka zdjęć (miało być jedno ale moje nogi w tym obiektywie wydają się satysfakcjonująco długie, więc obawiam się, że galeria będzie pełna minimalnie nieprzyzwoitych i maksymalnie nudnych zdjęć moich-nóg-w-aromatycznej-ziołowej-kąpieli). Ostatnia, ale najdłuższa część programu to masaż „Sense of Ayurah”, po którym (czując się jak młody bóg, albo przynajmniej ktoś, kto normalnie śpi po nocach) objawiam się w poczekalni, gdzie zostaje mi wręczony kubek pysznej ziołowej herbaty. Piję ją w obecności drugiego młodego boga w postaci wymasowanego własnego męża, który radośnie oznajmia, że przespał pół swojego zabiegu. Uwaga do siebie samej: nie bukować mu żadnych relaksacyjnych zabiegów, bo je prześpi – jakiś masaż, gdzie będą próbować powyrywać nogi z pośladków nada się dużo bardziej. 

Po SPA wracamy do naszego domku, rozwalamy się na leżakach na tarasie i słuchając morza gapimy się na niebo, które staje się coraz mroczniejsze i mroczniejsze. I nie ma w tym mroku ani trochę zła. 

Butterfly pea or welcome to Aleenta...

It is still early morning in Bangkok but when we take first steps outside the airconditioned building it feels like entering an oven. Our aim is Aleenta hotel in Pranburi (near Hua Hin). It is about 4 hour long drive, so I read about Thailand, and Marcin - obviously – sleeps (we have a private transfer organised, which was a very good decision). I read and occasionally look through the windows, and then suddenly I see yellowish sand and blue water and it is immediately exciting, and a moment later we are at the destination. We check in, our welcome drinks arrive, and they are blue! Later on I will learn it is butterfly pea juice. It is healthy and it tastes good.  Note to myself: buy butterfly pea tea to enjoy at home. 

W Bangkoku wciąż jest wcześnie rano, kiedy stawiamy swoje pierwsze kroki poza klimatyzowanym budynkiem lotniska, a już gorące powietrze bucha w nas niczym po otwarciu piekarnika. Nasz cel teraz to hotel Aleenta w Pranburi, w okolicach Hua Hin. Podróż zajmuje około 4 godzin, które ja spędzam głównie na czytaniu o Tajlandii, a Marcin - rzecz jasna - na spaniu (byliśmy na tyle rozgarnięci, żeby załatwić sobie transport, wiec można się teraz zrelaksować). Czasami podnoszę wzrok znad książki, patrząc na mijane krajobrazy i w jakimś momencie widzę plażę i falujące morze i aż podskakuję na siedzeniu. 3 minuty później jesteśmy na miejscu. Na powitanie dostajemy niebieskiego drinka – później się dowiemy, że to sok z kliterii ternateńskiej (ang. butterfly pea).  

We are a bit too early in the hotel, our room is not ready yet so we leave the luggage at reception, refresh ourselves a little, and go to the restaurant for lunch. Looking at the menu we decide to abandon any  moderation in eating and drinking. I order Tom Kha Gai (coconut soup with chicken) and Thai green curry (that is Gang Khiao Wan Gai). Medium spiced. Thai understanding of medium spice is a bit different than European but fortunately I guessed it to be the case, so it is a perfect choice. My forehead sweats just a tiny bit ;) Marcin picks Tom Yum Goong (tiger prawns, hot & sour soup with basil) and grilled squid. And we eat it all. And we can barely move, but who cares. We sit looking at the sea, it is hot but there is a nice breeze from the water, and life is good. 

Dotarliśmy do hotelu trochę za wcześnie i nasz pokój nie jest jeszcze gotowy, zostawiamy wiec bambetle na recepcji i idziemy na górę do restauracji na lunch. Oglądając menu porzucamy wszelkie myśli o umiarkowaniu w jedzeniu i piciu. Ja zamawiam kokosową zupę z kurczakiem (Thom Ka Gai) i tajskie zielony curry (Gang Khiao Wan Gai), średnio ostre, zakładając, ze tajskie pojęcie średnio ostrego rożni się znacznie od europejskiego (mam racje!). Marcin wybiera ostro-kwaśną zupę krewetkową ze świeżą bazylią (Tom Yum Goong) i ośmiornicę z grilla. I wszystko to zjadamy. I co z tego, ze ledwo możemy się potem ruszyć? Siedzimy sobie patrząc na morze, wiaterek od wody sprawia, ze upał jest przyjemny i życie jest po prostu piękne. 

 

 

Gloria de Sant Jaume

It is a long, work-related story, that in unimportant here, but we ended up in Palma de Mallorca for 4 days to enjoy the last days of Summer. I was always afraid I would find Majorca so very touristy, all about cheap food and night life and huge characterless hotels built one next to another, and noisy, and boring. It was never high on my “must to see” list (and this list is anything but short). But I was wrong. Oh, I was right, too, I will give you that, there are a lot of tourists, a lot of hotels, probably a lot of nightlife, but nonentheless I was wrong. I have apologies to make to this island, as I was judging it by the cover. One day spent there was enough for me to change my mind: Majorca is beautiful, charming, full of character, and it is not too difficult to leave the hordes of tourists behind. And it is all about expensive food, not cheap (too expensive sometimes). 

Ok, one thing that helped me to see the island from her best is staying in the historic district of Palma. Gloria de Sant Jaume turned out to be a very nice hotel, mixing in good proportions past and presence -  preserving some elements of construction originating back in the middle ages and beautifully exposed for guests to admire, some elements from XIX century (beautiful tiles and carved woodwork are just exquisite) and adding to this a splash of semi-luxurious modern simplicity. And in the evening the hotel SPA was waiting for us with its small but lovely swimming pool and sauna to relax and unwind. The bar was lovely, too and the hotel is a short walk from the cathedral. Add to this and a very friendly staff and it all rounds up to a super nice experience. 

 

To jest cała, długa historia, jak wylądowaliśmy pod koniec tego lata na Majorce, ale ona nie jest tutaj najważniejsza. Najważniejsze jest to, że spędziliśmy na wyspie 4 dni, co całkowicie zmieniło naszą (moją szczególnie) opinię na jej temat. Przyznaję się bowiem, że Majorka nigdy nie była wysoko na mojej liście miejsc do odwiedzenia, chociaż lista ta jest prawdopodobnie dłuższa niż Nil i Amazonka razem wzięte. Wydawało mi się zawsze, że Majorka jest wyspą zatłoczoną turystami, tanimi knajpami, wielkimi hotelowymi molochami pozbawionymi jakiejkolwiek osobowości, nastawiona na nocne życie, picie i balangi nad basenem, głośną, nudną i męcząca i że czasy, kiedy jeszcze była urokliwa i piękna dawno już za nią. Jakże się jednak myliłam. Majorka jest, owszem, zatłoczona turystami i jestem w stanie się założyć, że są na niej wielkie hotelowe molochy pozbawione charakteru, tyle, ze my ich w sumie nawet nie widzieliśmy. Widzieliśmy za to Majorkę pełną pięknej architektury i sielankowych krajobrazów, od tłumów uciec było bardzo łatwo, a jak chodzi o tanie knajpy, hmmm, raczej trudno było je znaleźć…

W zobaczeniu Majorki, a zwłaszcza Palmy, od jej najlepszej strony bardzo pomógł fakt, że mieszkaliśmy w historycznej dzielnicy miasta. Zatrzymaliśmy się w hotelu Gloria de Sant Jaume, zajmującym budynek datowany na XVI wiek -  część średniowiecznych elementów konstrukcyjnych jest dzisiaj pięknie wyeksponowana, podobnie jak XIX wieczne kafle i elementy rzeźbione w drewnie, widoczne szczególnie na korytarzach pierwszego piętra. Same pokoje były dość proste, ale przyjemne i komfortowe.  Hotelowe SPA też jest bardzo przyjemne, z niedużym ale pełnym charakteru basenem i sauną, gdzie mogliśmy zostawić za sobą zmęczenie po dniu zwiedzania. Dodać do tego przyjemny bar, miłą hotelowa obsługę i fakt, że od katedry dzieliło nas kilka minut spaceru wąskimi uliczkami i pięknym, pełnym zieleni deptakiem i czego można chcieć więcej. 

As I am going to add a link to the short video clip we made, and there is church in it, a few words of explanation. The church of Santa Magdalena was just a few steps away from the hotel and it holds the tomb of Catalina Tomas, a saint from Valdemossa, a plate illustrating her life depicting every other house in this lovely town. But I will talk more about it when describing Valdemossa. Here is the interior of the church.

Na końcu tego wpisu dodam link do krótkiego materiału video, jaki nakręcilismy w hotelu, ale jako że na video występuje również kościół, kilka słów wyjaśnienia. Kościół Świętej Magdaleny znajduje się dosłownie kilka kroków od hotelu Gloria de Sant Jaume, więc zajrzeliśmy do środka obejrzeć jego wnętrze. Kosciół ten mieści w sobie grób świętej Katarzyny z Palmy (Catalina Tomas), pochodzacej z Valdemossy, gdzie co drugi dom upamiętnia ją ceramicznymi kafelkami, przestawiającymi sceny z jej życia. Ale o tym wiecej przy opisie Valdemossy. Tutaj natomiast wnętrze kościoła świętej Magdaleny. 

20180920_095605_0000_0084-01-web.jpg

Our hotel and the nearby church

Nasz hotel i pobliski kościół